W końcu chwila czasu na posta ;D.
Na wstępie jeszcze raz wielkie dzięki dla naszego
niedzielnego kapitana za transport, organizację oraz ogarnianie rozpisek + w moim wypadku zorganizowanie armii (tu podziękowania również dla Zalesia i Boba).
Sam turniej od strony organizacyjnej tak z dwa poziomy poniżej Fofa, co prawda jechałem z wielkimi oczekiwaniami (w końcu Fof to ledwie challenger a to impreza rangi mistrzostw Polski z obsada zagraniczną), a tu wynajęty korytarz w kinie, brak informacji co gdzie i dlaczego, jakiś padaczny czajnik i plastikowe kubki do robienia sobie kawy/herbaty (raczej chyba na potrzeby sędziów), do tego totalny chaos w ustawieniu stołów (kto tak debilnie je poustawiał??) które nawet nie były ponumerowane, później ktoś (chyba ten sam gość co je ustawiał) wpadł na genialny pomysł i pooznaczał je literami alfabetu (tzn. A 1,2,3,4,5; B 1,2... itd. zamiast odwrotnie 1 A,B,C,D,E) co spowodowało delikatny burdel bo paringi były podawane numerycznie. Z nami tylko jeden team nie ogarnął kolejności literek alfabetu i czekał przy niewłaściwym stole ;D. Ogólna wyjebka na ewentualne problemy organizacyjne, za to jakieś popaprane podejście do graczy (moje darki przeszły z fochem na przykład). Afterparty to już totalne dno, lokal w samym centrum Poznania (20 min. krążenia zanim zaparkowaliśmy na stacji benzynowej) jakieś 6+ km od kina gdzie graliśmy :/, do tego zamiast załatwić na 2 godz. wydzielenie części lokalu dla nas to mieliśmy (kolejny raz) burdel w postaci mieszaniny graczy, znajomych graczy oraz gości z ulicy. W moim odczuciu to było mega słabe.
Chłopaki (ze Szczurem na czele) chyba mieli podobne wrażenia, bo chyba żaden nie czuł rangi imprezy ;/.
Jednak pojechałem tam w dwóch celach: reprezentować środowisko Koszalińskie oraz klub Zad Trolla - i to myślę nam wyszło super. Gry były fajne, a lekka spinka poszła z graczami którzy i tak mnie skopali (ale za to ogarnianie przez nich zasad było dyskusyjne). Najlepszą grą była młócka sprezentowana mi przez Złego, najgorszą chyba ostatnia z jakimś bluzgającym, napuszonym gimbo-jedynakiem, który wkurwił mnie już na starcie przypominając i mi o psychic focusie, już po przerzuceniu przeze mnie czaru na zerówkę, później niby się zgodził żebym rzucał jeszcze raz ale jak wypadła niewidka to znowu spięcie pośladków i rzucanie k6 (odgryzłem się chwilę później, jak nie dolosował kart objectiv'ów).
Battle report (bitwy tylko moje bo z oczywistych względów nie miałem szansy oglądać gier reszty):
1. Tau (Fukushim) - rozstawienie DoW. Podszedłem do sprawy z lekką dozą niepewności ponieważ gość miał trzy składy Brodków co uznałem za zły znak. Rozstawiłem się poza jego zasięgiem, więc musiał do mnie podejść, przetrzymałem pierwszy ostrzał (choć jak mi Krooty z poisonów, prawie Warlorda zdjęły to się spociłem), po czym sprzedałem mu zwrotkę - ogólnie on mi robił mało a ja go po trochu zjadałem, aż w końcu Wraithy go dobiły i wyszła maska. Ogólnie gość miał stary build i za bardzo nie mógł ze mną poszaleć. W tym momencie byłem na fali i pełen wiary.
2. IG (Zły) - rozstawienie HaA. Najfajniejsza gra (Zły jest megasympatyczny) co paradoksalnie okazało się pośrednio przyczyną mojej druzgoczącej porażki (na szczęście w tym paringu cały team zdobył 6(?) punktów ;D). Z blobami trzeba grac ekstremalnie uważnie, wyłuskując charaktery poprzez manipulowanie LoS-em, tylko poprzez upolowanie psykera z invisibility miałem szanse na zniszczenie Paska, co było kluczem do zwycięstwa. Niestety Zły grał na totalnym luzie (np. zapomniał wystawić CCS'a na stół, "wteleportował" się dopiero w drugiej turze, oddziały odróżniał tak na "oko" i zdejmował podobnie), ja upojony poprzednim zwycięstwem i do tego lekko nie doceniając potęgi Paska, podszedłem do gry podobnie. Ogólnie w pierwszym shootingu rozwaliłem jednego Lemana, później już cały czas miały założoną niewidkę (pod koniec chyba ja stracił ale to już po grze było). Dispel nie wychodził, mu też zawsze wchodziła, bloby tępiłem powoli ale kluczem do zwycięstwa pozostawał Pask i charaktery z blobów a na to nie miałem pomysłu. Ogólnie gra jak najbardziej do wygrania - jednak zabrakło mi doświadczenia, styl gry nie sprzyjał a i szczęścia trochę zabrakło.
3. SM na Gravach (Hoolan czy cuś) - rozstawienie DoW. Ogólnie źle dobrany paring, ale nie byłoby takiej tragedii gdybym wygrał zaczynanie, niestety to on miał inicjatywę, więc w pierwszej turze miałem pod nosem 12 gravgunów i 5 plasma talonów z Czaptamastą ;/. Wraithy pękały aż miło, serpenty dużo dłużej nie stały, ogólnie droga przez mękę. Gdyby mi trochę bardziej sprzyjały Tactical O. oraz on by gorzej rzucał 3+ sv to mogło nie być maski, bo w sumie nawet ładnie go przyciąłem, ale niestety to on rządził na stole i maska była nieunikniona. Wkurwiajace było to że gość żył jeszcze 6 edycją i spierał się o jakieś zasady po czym zamiast pokazać podręcznik to szukał wsparcia u innych graczy (przepisów do DA nie miał na 100 %, więc wymyślał że to właśnie tam są sporne zasady ;/). Ogólnie sympatyczny gość ale zirytował mnie parę razy (miał chujowy zwyczaj umawiania się: "to umówmy się że oni stoją dokładnie 18 cali od Ciebie; umówmy się że Ci stoją bliżej a Ci dalej itd." zamiast po prostu tak ich ustawiać, oraz dosuwania modeli o pół cala dalej przy każdym ruchu ;/). W tej grze stałem na straconej pozycji, eldarzy na tym buildzie to niestety za dużo grawom do powiedzeni nie mają.
4. GK (hmmm, nie pamiętam) - rozstawienie HaA. Mało doświadczony gracz, do tego słaba rozpa. Aż nie mogłem uwierzyć że z tym gram. 6 składów w DS-sie, landek z paladynami na drugim końcu stołu ;D. Zrobiłem sobie strzelnicę. Na dodatek gość sobie ubzdurał że 2+ sv jest pestkoodporny, bo "kiedy testowałem to z kolegą to Draigo wytrzymał ponad 300 poisonów", no cóż ze mną termosy pękały aż miło od venomów i serpentów ;D. To była praktycznie najłatwiejsza gra.
5. Tau na markerach (Gimbus?) - rozstawienie HaA. Gość ma tylko 1 skład Brodków i do tego schowany w bastionie, a na dodatek jest długi stół a ja zaczynam. No to tutaj dałem po prostu ciała w tej grze. Brak doświadczenia w grze Eldarami, zmęczenie, głupie błędy taktyczne, niepotrzebna 6 i 7 tura oraz niedocenienie przeciwnika skończyło się żenującym 17-3 dla Tau. Ta gra była spokojnie do wygrania, jakbym zamiast wystawić się na granicy naszych zasięgów i próbować się kasować w strzelaniu napierał na niego od razu całością - miałbym sporą szansę zjechać go szybciutko Wraithami, tracąc po drodze serpenty. Niestety, on sobie ruszał się 6 cali do przodu, łapał zasięg, niszczył co chciał po czym odskakiwał za górkę i Bastion. W ten sposób ładnie mnie wyciął zanim się w niego wbiłem. Co prawda w 7 turze to ja dominowałem dwoma Wraithami na polu bitwy, ale żeby to miało jakąś wartość potrzebowałbym jeszcze z siedmiu tur gry. Na sam koniec tak splewiłem że zamiast ugrać remis otarłem się o maskę ;/. Tu znacznie lepszymi zdolnościami taktycznymi wykazał się nasz główny punktator Fallus który momentalnie rozkminił jak mogłem w ostatniej turze przemienić porażkę na remis - no cóż przyznaję dałem sromotnie dupska.
Jednak faktem jest że turniej był pod wieloma względami wyjątkowy, nie zniesmaczył mnie do dalszej gry, ogólnie pomimo trzech porażek grało mi się bardzo przyjemnie (nawet 3 bitwa w której miałem ostro pod górkę, nie sprawiała że czułem się całkowicie bezsilny co przy grze CSM-ami jest raczej standardem), no i nie miałem ochoty sprzedać wszystkiego w pizdu (pewnie dlatego że to pożyczone figsy były
).
Jak się uda z przyjemnością pojadę również za rok.