Cóż, sam honoru musiałem bronić
Się pochwalę wynikami- co prawda mizernymi, ale w sumie to pierwszy turniej, gdzie miałem okazję pograć z kimś spoza swojego sosu. Na turniej zdecydowałem się wybrać Japończykami- rozegrałem nimi tylko jedną bitwę przed turniejem, więc poszedłem na świeżaka
Moja armia:
1. lista:
link Keisotsu (HMG, MULTI snajperka, sanitariusz, FO, Yuriko Oda z panzerfaustem), Keisotsu hacker, Ninja snajper, Shinobu Kitsune, Yojimbo, Aragoto z pompką, "Neko" Oyama, Kempeitai (Chain of Command), lekarz robotem medycznym.
Z reguły jestem za leniwy na to, żeby tworzyć drugą rozpiskę, ale jako, że mieliśmy grać coś w rodzaju wyrzynki to zdecydowałem się pograć ciężką piechotą- a co!
2. lista:
link Haramaki (1 kombiak, miska), 5 Keisotsu (jeden sanitariusz i jeden hacker), Yuriko Oda (jak wyżej) z robotem naprawczym, Domaru Butai, "Neko" Oyama oraz Ninja z (UWAGA!) łukiem taktycznym
1. Misja polegała na zajmowaniu anten (które jednocześnie były repeaterami dla hackerów). Moim przeciwnikiem był niejaki Łysy (zdaje się, że koleś z Chełmży), który grał znienawidzoną przeze mnie Stalową Falangą. Trochę zbyt agresywnie wystawiłem Shinobu, która szybko została odstrzelona (przez co głupio straciłem dwa punkty), na szczęście moi Japończycy nie oddali pola i zdrowo falangistów poharatali. Link Keisotsu skutecznie szachował najbardziej newralgiczny fragment stołu, a przeciwnik wydał masę rozkazów tylko po to, żeby odstrzelić Keisotsu z HMG (który został postawiony na nogi przez lekarza). Motocykle poginęły na początku, "Neko" przez dwie tury stał i się gapił (jakoś tak brakło na niego rozkazów) a przeciwnik niestety w końcu przebił się przez moją obronę (brak MSV BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO boli). Wynik ostateczny to 8-5 dla Łysego (a gdybyn nie zjebał- nie boję się tego powiedzieć) z Shinobu byłoby 7-6 dla mnie. To bitwa, z której jestem dumny najbardziej, ponieważ Łysy to aktualny mistrz Warszawy a przez cały turniej byłem jedyną osobą która urwała mu więcej niż trzy punkty.
2. Misja druga to znowu jakieś klikanie, przeciwnikiem był Kristoff z Wrocławia, który grał Qapu Khalki. Szczerze powiedziawszy, to przeciwnik mało przyjemny, na dodatek (o czym dowiedziałem się niestety po fakcie) dałem sobie wcisnąć ordynarnego wała- tutaj niestety wyszło nieogranie. Moje główne siły uderzeniowe zostały szybko zablokowane przez dym i moi dzielni Japończycy mogli tylko umierać, rozstrzeliwani przez link Djanbazanów. Na szczęście udało mi się zrobić dwa cele poboczne i jeden główny. Wynik to 7-3 albo 8-2, nie pamiętam już.
3. Misja to właśnie coś w rodzaju wyrzynki. Tutaj walczyłem z Archelaosem (szczerze mówiąc nie mam pojęcia skąd
), który jest bardzo sympatycznym gościem, ale gra z nim to droga przez mękę, tak bardzo, że nawet tak bezspinowy i luźny przy grze człowiek jak ja miałem ochotę strzelić go w pysk (bitwa trwa 110 minut, gościu najpierw 10 minut zastanawia się czy ma zacząć, czy może jednak wybrać stronę, potem z pół godziny rozstawia 8 (tak, osiem!) jednostek a potem jeszcze się 15 minut zastanawia nad pierwszym ruchem- moim stałym sparring partnerem jest koleś, który też długo myśli, ale to po prostu przechodziło wszelkie pojęcie). Na 15 minut przed końcem bitwy ja zaczynałem swoją drugą turę. Sam gram szybko, więc uwinąłem się w trzy czy cztery minuty, potem była znowu tura przeciwnika, i znowu zaczął ślamazarzyć. Trzy razy mu mówiłem, żeby się sprężał, bo też chciałbym dograć swoją turę. I tak bardzo się sprężał, że zabrakło mi czasu, przez co przerżnąłem 8-3. Gdyby dane mi było dograć moją turę, miałem realne szanse nawet na 10-0 (miałem na stole więcej droższych jednostek, wystarczyło je przesunąć o dosłownie jeden ruch. Po tej bitwie byłem tak wściekły, że na afterze browara wypiłem duszkiem. Chyba za bardzo chcę być miłym gościem, bo trzeba było wołać sędziego, że przeciwnik przedłuża i ten może by go pogonił.
4. Bitwa to znowu jakieś klikanie, grałem z Drasslerem z Łotwy(który grał Bahramem- mniej popularną sektorówką Arabów). Murphy byłby dumny z tej bitwy- wszystko co mogło pójść źle to poszło źle. Najpierw paring (przeciwnik nie za bardzo mówił po angielsku, a ja po rusku to tylko da, job twoja mać i spasiba) a potem Ninja zamiast odstrzelić kluczowy model (REMa total reaction z HMG) to wesoło i radośnie umarł. REM stał w takim miejscu, że było mało miejsc, żeby gdzieś się w ogóle schować. Tak na dobrą sprawę, to z chwilą, kiedy zginął Ninja mogłem już tylko minimalizować rozmiary porażki. Koniec końców ugrałem cały jeden szalony punkt, a straciłem 7 czy 8.
5.Bitwa to kolejne klikanie, ale w końcu trafiłem na swojaka. Przeciwnikiem był Han Solo, gracz z którym miałem dawne zatargi z innych turniejów i który zrobił wszystkim niespodziankę przychodząc na turniej z ogólnym Kombinatem(z reguły gra Ariadną, Szkotami lub ostatnio Chińczykami). To gość, z którym bardzo lubię grać, bo ma podobny styl- gra szybko i bez zbędnego zastanawiania się i lubi męskie pranie się po ryjach zamiast jakiejś babskiej strzelaniny w stylu PanOceanii
. Tutaj z kolei była odwrotność poprzedniej bitwy a Shinobu zmazała swoje winy za cały turniej- jak weszła z jednej strony armii to wyszła z drugiej pozostawiając za sobą chyba z osiem trupów. Misja niestety była w klikanie a nie w zabijanie i na początku trzeciej tury kląłem na swoją głupotę że nie wziąłem się za robienie zadań misji. Na szczęście miałem ogromny zapas rozkazów i udało mi się zająć dwie anteny z trzech, przez co bitwa skończyła się 7-4 dla mnie.
Koniec końców z wynikiem 18 punktów zająłem 27 miejsce (na 32 graczy). Gdybym się wziął za malowanie, byłbym dwie albo trzy pozycje wyżej. Teraz mam motywację
EDIT. Właśnie przeczytałem ostateczną klasyfikację. Z pomalowaną armią byłbym na 21 miejscu
Gdzie jest pędzel?